Jolanta Maria Kaleta

LAWINA

Jest rok 1948. Ze stalinowskiego więzienia wychodzi doktor Jędrek Madej. Przeżycia z lat wojny i pobyt w więzieniu ciężko go doświadczyły. Marzy tylko o jednym – zacząć życie od nowa. Na mocy nakazu pracy trafia do Kowar – uroczego miasteczka u podnóży Karkonoszy. Już pierwszego dnia zauważa, że skrywa ono mroczną tajemnicę, której pilnie strzegą żołnierze KBW. Po kilku dniach natrafia na kolejną – pod podłogą, w swoim mieszkaniu znajduje tajemnicze, szklane pręciki. Wkrótce wychodzi też na jaw, że w okolicy grasuje Werwolof, a osobą Madeja zbytnio interesuje się wszechwładny oficer KBW, porucznik Jenot. Madej z przerażeniem odkrywa, że otoczony został siatką szpicli i donosicieli.

    Lawina to jego pseudonim z czasów okupacji, ale jego życiowe plany zweryfikuje i to nie jeden raz, ta prawdziwa, śnieżna, gdy zejdzie w Białym Jarze.

Fragment powieści

„Dzień pracy wlókł się w nieskończoność. Podczas obiadu w szpitalnej stołówce Gawroński i Korsak także nie tryskali humorem. Madej dziobał widelcem w ziemniakach, które stojąc zbyt długo w garze na piecu zdążyły nabrać sinej barwy. Kilka grubych kości obciągniętych przezroczystą warstwą mięsa nosiło dumną nazwę żeberek. Widocznie Gawroński znudził się grobową ciszą panującą przy stole, bo nagle zerwał się zza stołu i chwycił swój talerz i sztućce do ręki.

       - Wasze ponure gęby przyprawiają mnie o brak apetytu – oznajmił z pretensją w głosie. –  Idę do stołu pielęgniarek.

       Rozglądając się wśród personelu, do kogo by tu się przysiąść, pomaszerował w głąb stołówki. Korsak dyskretnie, kątem oka, zlustrował sąsiednie stoliki, ale widocznie nic podejrzanego nie dostrzegł, bo niespodziewanie odezwał się cicho przez stół:

       - Ponoć Czabańskiego wrobił jakiś Ziutek Kosmaty, kierownik schroniska na przełęczy…

       Madej podniósł na niego wzrok. 'Prowokacja' – pomyślał. – 'Ale gorzej jak jest, już być nie może'.

       - Skąd wiesz? – spytał, siląc się na obojętność.

       - To nie ważne – szeptem odparł Korsak. – Wiem jeszcze, że ten Kosmaty mówi wszystko, co oni tam w tej bezpiece mu każą, bo to jakaś szyta prowokacja. Nie mam pewności, ale kogoś chcą wrobić w jakieś świństwo. Chyba ciebie, więc lepiej miej się na baczności. – Ostrzegł po chwili.

       - A wiesz, kto chce mnie wrobić? – spytał, czując lodowaty dreszcz na plecach i nieprzyjemną miękkość w kolanach.

       - Wiem – kiwnął dyskretnie głową. – Porucznik Jenot, Znaczyś, tak tutaj na niego mówią. Ponoć wlazłeś mu w paradę…

       - Dużo wiesz – przyznał Jędrek. Zaskoczyło go zachowanie Korsaka. Skąd nagle taka szczerość? Nadal podejrzewał prowokację.

       - Mam uszy i oczy otwarte i pewno dlatego wszyscy tutaj uważają mnie za kapusia – wyjaśnił. Delikatnie ujął żeberko w palce i usiłował dokładnie obgryźć je z resztek mięsa.

       - A nie jesteś? – Madej zaryzykował głupie pytanie.

       - Co bym nie powiedział, to i tak nie dasz wiary – rozciągnął w uśmiechu usmarowane tłuszczem usta. – Ale wiem, kto jest. Na pewno.

       Madej wsadził do ust zimnego już kartofla i przeżuwał go powoli. Nie chciał się zdradzać, że ciekawość go wprost rozsadzała.

       - Skąd ta pewność? – spytał dopiero po chwili, gdy roztarty zębami na miazgę zimny kartofel z trudem prześliznął się przez zaciśnięty przełyk wprost do żołądka.

       - Podsłuchałem, nie powiem, że niechcący, jak donosiła Jenotowi, kiedy leżał u nas po operacji – wyjaśnił, zerkając spod oka na sąsiednie stoliki. – Nawet kilka razy wlazła mu przy okazji do łóżka. Że szwy mu przy okazji nie puściły to cud…

       - Donosiła? Zatem kobieta? – Madej w swoim głosie wyczuł niepokój.

       Jego domysły zaczęły się niebezpiecznie materializować. Niepokój jak plaga myszy przeleciał po plecach. Połknięty przed sekundą ziemniak obrzydliwie rozparł się w żołądku, jakby nie był ugotowanym warzywem, lecz szczurem i to żywym.

       Korsak jedynie kiwnął głową i zabrał się ze smakiem za ogryzanie kolejnego żeberka.

       - Dlaczego mi to wszystko mówisz? – spytał Madej wprost i odłożył sztućce z boku talerza. Czuł, że jeszcze jeden kęs i zwymiotuje na stół."

 

 

 

Od 2 do 10000 znaków