Jolanta Maria Kaleta

Wrocławska Madonna

Nie tak dawno Polskę obiegła sensacyjna wiadomość, że cenny, renesansowy obraz „Madonna Pod Jodłami” Łukasza Cranacha, odnalazł się i powrócił do Polski, a już w księgarniach mamy powieść osnutą na tle jego historii. Powieść nosi tytuł „Wrocławska Madonna”. Jak to jest możliwe, żeby tak szybko napisać powieść, przygotować ją do druku i wydać? Nie jest to możliwe. Jej autorka, Jolanta Maria Kaleta, tę powieść napisała znacznie wcześniej. Gdy w redakcji trwały przygotowania do wydania książki, obraz „Wrocławska Madonna” po prawie pół wieku powrócił do kraju. Teraz Czytelnicy będą mogli porównać co jest ciekawsze – prawda czy fikcja? A może Autorka posiadła dar jasnowidzenia i fikcja literacka zbiegła się z faktem historycznym? Ponoć pisarzom się to zdarza od czasu do czasu.

     Powieść ma charakter sensacyjny, gdyż sensacyjne było zniknięcie i odnalezienie obrazu. Prolog przenosi Czytelnika w trudny czas, kiedy to Breslau przestał istnieć, a z jego zgliszcz narodził się Wrocław. Wówczas to poznajemy tytułową Madonnę. Właściwa akcja rozpoczyna się dramatycznymi wydarzeniami w Polsce, na Wybrzeżu, w grudniu 1970 roku. Wrocław w tych dniach żyje jednak czymś jeszcze. Na jaw wychodzi zaginięcie z kaplicy arcybiskupa cennego obrazu (w powieści nosi nieco inny tytuł niż w rzeczywistości). Brak śladów włamania, a zamiast oryginału wisi kopia. Rządzący Polską komuniści znają już odpowiedź – to księża sprzedali obraz, a pieniądze schowali do kieszeni sutanny. W tej sytuacji cała nadzieja Kościoła spoczywa w rękach wrocławskiego historyka sztuki Marka Wolskiego, który udaje się na poszukiwanie zaginionego obrazu. Poczynając od Wrocławia poprzez Drezno, Wiedeń, Heiligenkreuz, Krzeszów gna jego śladem. Przeciwko sobie ma milicję, szczegółowe kontrole graniczne, enerdowską służbę bezpieczeństwa Stasi, esbeków i polskich tajnych agentów działających poza prawem. Sprawa jeszcze bardziej skomplikuje się, gdy do akcji wkroczy piękna malarka o rudych włosach.

Fragment powieści

 

Trzy dni później, dokładnie po piątej trzydzieści rano, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Wolski zaspany, w piżamie, poszedł otworzyć przekonany, że to któryś z sąsiadów, wracając z suto zakrapianej kolacji, pomylił piętra.

- Obywatel Marek Wolski? – spytał młody, wysoki mężczyzna w szarym płaszczu ortalionowym.

Obok niego stało jeszcze dwóch, ubranych w szare, ortalionowe kurtki. Obydwaj wysocy i barczyści.

- Tak, to ja – odparł zdziwiony. – O co chodzi?

- Pan pójdzie z nami – oznajmił ten w płaszczu, wepchnął Wolskiego do mieszkania i zatrzasnął drzwi.

- Proszę się ubierać – dodał. – I zabrać ze sobą szczoteczkę do zębów.

- Proszę najpierw wyjaśnić o co chodzi – zażądał, czując drżenie całego ciała.

- Stul mordę i rób co mówimy, bo ci spuszczę taki wpierdol, że cię rodzona mamusia nie pozna – jeden z ortalionowych wyrzucił Wolskiemu prosto w twarz, plując drobinkami śliny.

Wolski niejeden raz słyszał w jaki sposób odnoszą się do zatrzymanych osób milicjanci i esbecy. Domyślił się, że z tymi ostatnimi miał właśnie do czynienia, więc wszelkie rozmowy były bezcelowe. Oni mogli naprawdę spuścić mu manto, a potem powiedzą, że próbował uciekać i spadł ze schodów. To ich stare metody. Niejasno, jakby przez skórę czuł, że to wszystko miało związek z wizytą Majchrzaka u niego w Desie. Kiedy Wolski był już ubrany, wykręcili mu ręce do tyłu i skuli kajdankami. Cicho, nie robiąc zbędnego hałasu, zjechali windą na parter i wsadzili swego więźnia do zaparkowanej pod domem nyski.  

Mieszkająca naprzeciwko emerytowana nauczycielka, pani Wrońska, tego dnia wstała bardzo wcześnie. Bolały ją stawy i nie mogła już dłużej uleżeć w łóżku. Weszła do kuchni i wówczas usłyszała głośny łomot do drzwi sąsiada, którego tak lubiła. Przez maleńki wizjer dostrzegła trzech mężczyzn ubranych po cywilnemu, którzy wtargnęli do jego mieszkania. Piętnaście minut później z okna kuchni ujrzała, jak wsadzili go z rękoma skutymi kajdankami do nyski, na której nie było żadnych oznaczeń i pojechali. Zdążyła jedynie dostrzec, że miała zakratowane okienka.

- Ubecja – domyśliła się i z dezaprobatą pokręciła posiwiałą głową.

Od 2 do 10000 znaków