Jolanta Maria Kaleta

Złoto Wrocławia

     Inspiracją do napisania powieści zatytułowanej „Złoto Wrocławia” stało się legendarne już złoto Banku Breslau. Jak twierdzą niektórzy, wywiezione z Prezydium Policji przy Podwalu pod koniec 1944 lub na początku 1945 roku. W świadomości osób zainteresowanych tym zagadnieniem funkcjonuje kilka hipotetycznych miejsc jego ukrycia, poczynając od tajemniczej szczeliny gdzieś pod Śnieżką, a na wzgórzu Sobiesz kończąc. Tropem złota podążało i nadal podąża wielu poszukiwaczy, śmiałków żądnych przygód  i pisarzy parających się literaturą faktu. Ponoć jego odnalezienie jest kwestią krótkiego czasu.


     Jest styczeń 1945 roku. W Festung Breslau, przygotowującej się do odparcia ataku Armii Czerwonej, niewielka grupa oficerów Abwehry i SS organizuje tajną akcję wywiezienia i ukrycia skrzyń zawierających złote depozyty Banku Breslau. Kiedy kończy się wojna i do zrujnowanego Wrocławia, zjeżdżają osadnicy, wydaje się, że nikt już nie pamięta i nikt nie interesuje się ukrytym zlotem. Ale to tylko pozory. Młody pracownik wrocławskiego aparatu bezpieczeństwa, początkowo porucznik, następnie kapitan, aż w końcu major, Tadeusz Niezgoda, od pierwszego dnia, gdy w jego ręce wpadły tajemnicze zeznania o ukryciu skrzyń, czyni z poszukiwań złotego depozytu sens swego życia. Gdy na drodze do sukcesu, jako przeszkoda, pojawia się młody wrocławski aktor Oskar Sarna, w zagadkowy sposób powiązany z wydarzeniami styczniowej nocy 1945 roku, major nie waha się zniszczyć życie jego i jego rodziny. Sarna, aby wyjść z opresji musi podjąć najwyższe ryzyko. Tymczasem wiedza o skrzyniach ze złotem zatacza coraz szersze kręgi, a Historia kołem się toczy.


ZŁOTO WROCŁAWIA – fragment


Ritter, rozglądając się uważnie wokoło, przejechał przez bramę i zatrzymał mercedesa wprost przed głównym wejściem do pałacu. Zaspany lokaj, dyskretnie tłumiąc ziewanie, drzwi otworzył dopiero po kilku minutach donośnego stukania i usiłował zbyć Rittera niczym.

        - Pan hrabia śpi i nie nakazł budzić się przed czasem – oświadczył zgorszonym tonem, kończąc zapinanie guzików w czymś na kształt liberii.

       Gdy ujrzał przed swoim nosem lufę pistoletu, zzieleniał ze strachu i już bez dalszych ceregieli zaprowadził Rittera wraz z dwójką esesmanów do sypialni swojego pana. Zbudzony grzecznie przez kapitana delikatnym szarpaniem za ramię, von Zeidlitz wyraził oburzenie postawą i arogancją oficera. Pierwszy raz w życiu ktoś śmiał wkroczyć do jego sypialni bez zaproszenia. Wyskoczył wściekły z pościeli i nerwowym ruchem poprawił na głowie szlafmycę, która podczas głębokiego snu prawie całkiem zasłoniła mu oczu. Narzucił na ciepłą piżamę jedwabny szlafrok w ciemnym, wiśniowym kolorze i dygocąc z zimna i nerwów, spytał ze sztuczną uprzejmością:

       - Czym mogę panom służyć o tak wczesnej porze?

        - Panie hrabio –  Ritter skłonił się z udawaną estymą. – Na osobiste polecenie majora Bergmana przyjechałem sprawdzić, czy ukryte u pana skrzynie z depozytem z Breslau są absolutnie bezpieczne. Rosjanie lada dzień tutaj się zjawią.

       Von Zedlitz spojrzał na Rittera z niedowierzaniem, jakby ujrzał tuż przed sobą samego Stalina.

         - O jakich skrzyniach pan bredzi, kapitanie?! Czy wyście już całkiem powariowali?! – wrzasnął i sięgnął po leżącą na łóżku pikowaną kapę; narzucił ją sobie na plecy.

        - O tych, które przywieziono transportem, dwiema ciężarówkami Opel Blitz, w nocy z 14 na 15 stycznia, z Breslau – wyjaśnił jadowitym tonem; Ritter nabrał podejrzeń, że hrabia depozyt zwinął.

        - Pan oszalał, kapitanie. Ze strachu w głowie się panu pomieszało  – wzruszył ramionami i ruszył do drzwi.

        - Przecież proponował pan majorowi Bergmanowi z Abwehrstelle Breslau, że przechowa pan depozyt…

        - Zgadza się – odparł podniesionym tonem, chwytając za ozdobną, mosiężną klamkę u drzwi. – Ale major podziękował za chęć współpracy i oznajmił, że macie ciekawsze miejsce. Rozumie się samo przez się, że mnie nie wyjawił, które miał na myśli.

        Słowa hrabiego zabrzmiały wiarygodnie. Ritter czerwony na twarzy z wściekłości, poprosił grzecznie, aby pan hrabia raczył zaprowadzić go do piwnicy, w której depozyt miał być umieszczony, a ponoć nie był. Musiał sprawdzić osobiście. Jego zdaniem von Zeidlitzowi źle z oczu patrzyło. Taka ilość złota  nawet świętego Franciszka mogłaby sprowadzić z drogi cnoty, a co dopiero hrabiego, który lada dzień zostanie pozbawiony swych dóbr przez hordę bolszewików. Zdaniem Rittera nie brały tylko zdechłe ryby, a do nich hrabia z całą pewnością się nie zaliczał. Nie zdążyli jednak zrobić ani kroku, gdy ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

         - Proszę! – krzyknął rozsierdzony hrabia i z zainteresowaniem spojrzał na wchodzącego.

        Był nim jego lokaj. Skłonił się uniżenie i oznajmił spokojnie, jakby nigdy nic, jakby mówił, że deszcz zaczął padać:

        - Panie hrabio… Iwany są przed pałacem…

Od 2 do 10000 znaków